Sztucer przeciw cekaemom

Przed wybuchem
Powstania Warszawskiego brałem udział wraz z innymi
kolegami w akcjach gromadzenia, zabezpieczania i ukrywania broni w nam tylko znanych miejscach. Jedna z naszych kryjówek znajdowała się w piwnicach domu przy
ulicy Hożej, niedaleko Poznańskiej, w specjalnie
zamaskowanych skrzyniach.
Wśród broni tej
znajdował się wspaniały sztucer myśliwski wyprodukowany
przez francuską firmę "Berthier", zaopatrzony w celowniczą lunetę, którą można było zamontować do
sztucera. Broń tę, wraz z pewnym zapasem amunicji,
otrzymałem od znajomego "granatowego" policjanta.
Jeszcze przed wojną byłem zapalonym myśliwym, a jednocześnie mistrzem Polski w strzelaniu z karabinu
sportowego, sztucer ten był więc dla mnie prawdziwym
skarbem.
Po wybuchu Powstania
Warszawskiego do dowódcy 2 kompanii, kapitana Jerzego
Marcinkowskiego "Jura", dotarła wiadomość, że wśród
żołnierzy plutonu szturmowego "Sylwester" jest plutonowy
"Janusz", wyborowy strzelec posiadający świetną broń, co
można by wykorzystać w walce przeciw Niemcom.
Zgłosiłem się do
kapitana "Jura". Jego kompania broniła odcinka frontu
graniczącego z otoczeniem gmachu Urzędu
Telekomunikacyjnego przy zbiegu ulic Poznańskiej i Nowogrodzkiej. Był to silny bastion Niemców. Z bunkrów
otaczających budynek Urzędu Telekomunikacyjnego i z jego
okien Niemcy razili ogniem karabinów maszynowych pozycje
powstańców.
Otrzymałem od kapitana
"Jura" zadanie unieszkodliwienia niemieckich snajperów.
Kapitan "Jur" z wykształcenia inżynier mechanik,
zamocował do sztucera lunetę przybliżającą cel
dziesięciokrotnie, co uczyniło zeń broń niezwykle
precyzyjną. Stanowiska strzelnicze wybrałem w porozumieniu z kapitanem "Jurem" w domu stojącym na
południowo-wschodnim rogu ulic Poznańskiej i Wspólnej.
Pozycje do strzelania rozmieszczone były w różnych
mieszkaniach w całym domu. Nie mogłem nigdy strzelać
dwukrotnie z tego samego miejsca, aby nie narazić się na
odkrycie przez Niemców. Dla mnie, doświadczonego
strzelca i myśliwego posiadającego świetną broń z precyzyjnym celownikiem optycznym, wstrzeliwanie się w szczeliny bunkra i trafienie zaczajonych tam niemieckich
snajperów nie stanowiło żadnej trudności. Przez
kilkanaście dni trafiłem tym systemem kilkunastu
Niemców, co sprawiło, że przestali oni czuć się
bezpiecznie, a ostrzeliwanie naszych pozycji wyraźnie
zelżało.
Strzelałem zawsze z głębi pokoju, zza dodatkowej zasłony, będąc zawsze w cieniu, tak, aby nikt nie mógł mnie wypatrzeć przez
lornetkę. Jedna z moich pozycji strzelniczych znajdowała
się na pierwszym piętrze, w narożnym mieszkaniu z balkonem. Przez jego otwarte drzwi miałem wgląd na ulicę
Poznańską, poprzez Aleje Jerozolimskie, aż do baraków
niemieckich na Chmielnej, za wykopem kolejowym. W tamtym
rejonie znajdował się hotel dla przejeżdżających przez
Warszawę Niemców. Zarówno na Chmielnej, jak i w Alejach
Jerozolimskich Niemcy czuli się całkowicie
bezpieczni.
Przy pomocy mojego
sztucera z lunetą trafiałem bez większych trudności w przechodzących Alejami Jerozolimskimi lub nawet Chmielną
Niemców, co wprawiało ich w prawdziwy popłoch i siało
przerażenie. Niemcy, chcąc zabezpieczyć się przed nie
zlokalizowanym strzelcem wyborowym, musieli ustawić w Alejach w poprzek Poznańskiej drewniany płot, co w pewnym stopniu zabezpieczało przechodzących tamtędy
Niemców.
Koledzy moi twierdzą,
że po zabiciu każdego Niemca miałem jakoby zwyczaj
przeżegnać się. Ja sobie tego nie jestem już w stanie
przypomnieć. Bądź co bądź, minęło od tego czasu ponad
pięćdziesiąt lat.
Relacja por. Jerzego
Chmielewskiego
|